niedziela, 6 listopada 2011

Prawazetki.

Zawsze lubiłam pierwszy dzwonek w teatrze. Starałam się przyjechać tak, by akurat wchodzić po schodach kiedy zaczynał dzwonić. Siadałam chwilę później w fotelu, najpierw elegancko, szykownie, zamykali drzwi, gasili światła, a ja rozsiadałam się wygodniej, by podnieść się dopiero na brawa.
Zawsze chodziłam sama. Nigdy też nie miałabym z kim, ale teraz mam, a jednak wciąż chodzę sama.Teatr stał się najintymniejszą sferą mojego życia. Sztuki, które oglądałam nawet mi się nie podobały, ale tam rozkwitałam, moje emocje czuły się wolne, poznawałam siebie... Byłam zupełnie anonimowa. Kiedy gasło światło nie byłam nawet częścią tłumu wyższych sfer. Każdy siedzący na widowni pozostawał nagle sam, nago przed samym sobą, oglądając zupełnie bezbronne własne emocje w obliczu zderzenia ich ze sztuką, z cudzymi emocjami.,Nikt na mnie nie patrzył, każdy zajęty był obserwowaniem dostojeństwa samego siebie. Czasem tylko rzucił na mnie okiem jakiś młody, by chwile później dostrzec głębszy dekolt. Tym razem było jakoś inaczej, wiedziałam, że niedługo dowiem się czegoś znowu.
Kurtyna zakryła scenę, by odsłonić tym razem już aktorów, a nie grane przez nich postacie. Lubiłam obserwować zawsze jednego, za każdym razem innego żeby zobaczyć ten moment, w którym cudza osobowość, gesty, słowa, ustępują ich prawdziwym ja, pospiesznie wracając do pokreślonych scenariuszy. Patrzyłam na tego nowego. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Był jakiś inny.  Nie do końca jego ja wracało do niego. I nagle... patrzył na mnie. Na moją nagość, na mnie całą, na walkę emocji na mojej twarzy, po sztuce, która jako jedna z nielicznych docierała nie tylko do mnie, ale także gdzieś do głęboko pochowanego serca. Patrzył na mnie wysysając wszystko to co akurat miałam na wierzchu. Z dziwnym uśmiechem. Patrzył na mnie, znalazł mnie, gdzieś w środku sali, na bocznych krzesłach i złapał za spojrzenie nie dając mi uciec.
Brawa ucichły i wszyscy opuścili salę. Wszyscy oprócz mnie. Zostałam na swoim krześle i pomimo własnej śmierci, którą zobaczyłam w jego oczach czułam też niezdrowe... podniecenie. Właściwie nie o tyle podniecenie co jego prawo do mojej intymności fizycznej... Mimo, że czułam jak bardzo tego nie che. Nie tylko ze względów moralnych. Ale on mnie dotykał tym spojrzeniem, on był we mnie. On... moje ciało było jego.Mój papieros zgasł, a on na chwilę pojawił się na scenie. Wychodziłam już przez drzwi.
-Może mógłbym w czymś pomóc?
-Mi? Nie, nie trzeba.
-To pani tu paliła?
-Ja? Nie.