wtorek, 14 czerwca 2011

E&I

Kiedy wróciłam siedziała na balkonie. Jedną ręką obejmując kolana, drugą paląc. Przestała już się uśmiechać. Wróciły przygryzione usta, milczenie.
- Niedługo zacznie padać.
Nie spojrzała nawet w moją stronę. Położyłam koc na jej ramionach. Pierwsze krople deszczu ciężko rozbijały się o blachę balkonu za każdym razem powodując ledwo widoczne wzdrygnięcie się jej powiek. Kołysała się delikatnie, w rytm uderzeń serca. Poparzyła sobie palce żarem. Tępo wpatrzona w sąsiedni blok...A może nigdzie nie patrzyła? Odgasiła papierosa i odpaliła nowego, poprawiła koc wciąż nie spuszczając z oczu wyimaginowanego punktu. Nie pytałam.
Czasami było tu zbyt cicho, ale dobrze. Tak zawsze było dobrze. Grzałam ręce o kubek kakao. Drobinki popiołu znalazły się na kanapie. Wyglądały jak zagubione na przestrzeni ciemnej kanapy. Nie można ich dotknąć, skruszą się w drobny pył. Teraz zagubione, po zbliżeniu nie byłoby ich wcale. Dmuchnęłam jedną w kierunku drugiej. Niech odnajdą cokolwiek odnaleźć może drobina popiołu. Wstawiła wodę na kawę. Dzisiaj wyglądała łagodnie. Ubrana w farbowano szarą bawełnę wydawała się niemal pluszowa. Przygryzła wargę mocniej, odstawiła czajnik, uniosła głowę i dopiero po chwili otworzyła oczy.
- Iza...
- Tak?
- Dlaczego chciałaś?
Nie tylko nie potrafiłam skłamać. Nie potrafiłam też zatrzymać prawdy w sobie.
- Chciałam być Twoja.
Mogłam już milczeć. Już nic nie musiałam mówić. Ubrała się i wyszła, po prostu. Zostałam z ostatnią butelką wódki.
Wchodziła i wychodziła. Bez słowa. Od kilku dni nawet nie udawała, że tak nie wypada. Wracała kiedy spałam. Piłam sama, ona na mieście. Dzisiaj wróciła wcześnie.
- Chodź.
- Dokąd?
Nie odpowiedziała. Przebierała się. Białe koronki. Lubiła taką bieliznę.
- Pieniądze i papierosy.
Wypakowałam je do kieszeni, a plecak zostawiłam.
- Boisz się czegoś?
- Nie.
- Ale czy boisz się czegoś w ogóle?
- Tak.
- Ja boję się hałasu.
Tym razem mnie rozczarowała. Chciałam jej powiedzieć czego się boję.
Zatrzymała się pod klubem. Zamknęła samochód i podeszła do bramkarza. Weszła nie oglądając się za mną. Wiedziała, że idę. Trzy, cztery, sześć, osiem shot'ów. Ginęła i pojawiała się na nowo w migającym świetle. Ginęła naprawdę, zatracała się w tym, we własnym strachu. Jej własne przerażenie przeobrażało ją w coś innego. Była wolnością. Była wszystkim. Nie otwierała powiek. Jakiś chłopak podszedł do niej i wsunął jej tabletki do ręki.
- Samuel.
- Co?
Ten chłopak ściągnął mnie na ziemię. Na chwilę oderwał mnie od niej.
- Jestem Samuel! - krzykiem przebijał hałas.
- Iza!
- To moja siostra! Ty wiesz?!
Pokręciłam przecząco głową.
- Rozumiem. - Powiedział już ciszej.
Uśmiechnął się jakoś gorzko i poszedł. Była zbyt fascynująca żebym pamiętała wtedy jego pytanie i wszechwiedzące zrozumienie. Byli do siebie podobni. Zamglone oczy, dar rozumienia ciała.
Tonęła tak jeszcze długo. Dziesiąty, dwunasty. Ledwo stałam. Uległam, ja też dałam się temu ponieść. Nie, nie jak ona, nie całkiem. Odpaliła ostatniego papierosa, chwyciła mnie za rękę i wyprowadziła na zewnątrz. Przyparła do ściany.
- Spójrz mi w oczy! No spójrz!
Krzyczała szeptem, stanowczo, ale cicho.
- Mają, widzisz? Mają...
Jej oczy przez krótką chwilę miały blask. Chwilę później pokryły się mgłą. Wibracje muzyki roznosiły się po ścianach budynku a później we mnie.
- A Ty? Ty czego się boisz? Tak panicznie?
- Tego, że Cię stracę.
Łzy dusiły ją w gardle. Wypuściła ostatni dym papierosa i całowała mnie. Jak nikt inny. Jak nikt nigdy. Jak nikogo wcale.
Siedziałyśmy w samochodzie. Muzyka z głośników stopniowo zagłuszała tą, która leciała po drugiej stronie ulicy. Nie powinna prowadzić. Nie jeździłam z nietrzeźwymi kierowcami.
- I takiej jazdy. I jeszcze takiej jazdy...
Jej słowa rozpływały się  już gdzieś w głośnikach i warkocie silnika. Jej oczy znowu błyszczały. Na liczniku sto, sto pięćdziesiąt, dwieście.
Wróciłyśmy nad ranem. Już nigdy tyle nie milczała. Kiedy dochodziła uwalniało się wszystko to czego nie umiała powiedzieć.

środa, 8 czerwca 2011

E&I

- Pójdę po wino.
Nie odmówiła. Na naszej ulicy było dużo sklepów, jedna kawiarnia i komis. Naszej? Nagle dzielę ulicę i mieszkanie z całkiem obcą osobą. Minęłam jakąś kobietę. Wszyscy ludzie stali się przezroczyści. Bez wyrazu.
- Nie mamy lampek.
- Przyniosę.
Wyszła. Dokąd? Nie mam pojęcia. Ona nie intrygowała, nie zadziwiała. To nie to. Ona pozostawiała w ludziach pytania bez odpowiedzi.
Wróciła z kartonem szklanek, kubków i dwoma kieliszkami. Spojrzała na mnie lekko speszona.
- Z samochodu.
Nadal byłam zdezorientowana. Tym razem ja milczałam. Rozpakowała karton do szafek kuchennych i wróciła z kieliszkami na podłogę.
- Pójdę po drugą.
Wstałam i ruszyłam w kierunku drzwi. Obejrzałam się, a ona patrzyła w okno. Było już ciemno i siedziałyśmy przy świecach. W jej oczach odbijało się ciemnogranatowe niebo i uliczne latarnie. Kończyły się papierosy.
- Chyba, że masz jakieś w samochodzie.
Może nawet się zaśmiała. Kąciki ust lekko drgnęły, a czarne oczy wiernie odprowadziły mnie do drzwi. Wróciłam nie z drugą, a z trzecią i czwartą. Rozchmurzyła się na ten widok alkoholu i papierosów, może nawet na mój widok, a może tylko chciałam by tak było.
Kiedy zmieniała pozycję, ułożenie nóg...To materiał podążał za nią, przesuwała się wewnątrz niego i razem z nim, ale nie jakby była ubrana. Tak, jakby przewracała się w poszewce pościeli.
- Dlaczego miałaś to w samochodzie?
Przestała wodzić palcem po nowej drewnianej posadzce i uniosła wzrok.
- Ja wszystko mam w samochodzie. Od miesiąca.
- Czemu?
- Wyprowadziłam się.
- A teraz gdzie mieszkasz?
- W klubach, na koncertach, w barach, w domach.
- Dlaczego nie tutaj?
Nie odpowiedziała już nic. Nie musiała. Chodziło o to, że ja planowałam to później, nie chciała mnie wyprzedzić. Przy niej odkryłam czym jest telepatia. Ona nawet pozostając w bezruchu potrafi przekazać setki informacji, których nie chce wypowiadać.
- Chodź.
Wstałam i podałam jej rękę.
- Chodź, rozpakujemy Cię.
Z wdzięcznością podała mi rękę i wstała.
Zaparkowała w bocznej uliczce starym jeep'em. Do 3 była już rozpakowana, a ja ciągle pijana. Została nam ostatnia butelka. Piłyśmy, a ona była już spokojniejsza. Jej ruchy były mniej nerwowe, ale ciągle precyzyjne. Mieszkanie pokryło się chmurą nikotynowego dymu. Świeczka zgasła, zaczęło padać.
- Pójdę już.
Nie chciała żebym wychodziła.
- Wrócę. Przywiozę jutro swoje rzeczy i wprowadzę się na dniach.
Wstała z podłogi. Bosa podeszła do mnie. Oparłam się o drzwi, a ona przylgnęła do mnie cała. Ogarnął mnie jej oddech, zamknęła oczy i przylgnęła ustami. Nie robiąc nic czekała. Nie chciałam opuszczać tego mieszkania, jej, jej ust. Zostałam.
Łączyły nas tylko splecione dłonie. Obudziłam się pierwsza. Spała. Miała dziesiątki ledwo widocznych szarych piegów i blade rzęsy. Otworzyła oczy i lekko zachrypniętym półniemym głosem, z uśmiechem powiedziała "Hej".

wtorek, 7 czerwca 2011

E&I

Zadzwoniłam wczoraj. Odebrała, cisza w słuchawce. Przedstawiłam plan remontu. Potwierdziła go cicho i rozłączyła się. Jeszcze nie przyszła. Miałam czas dorobić dla niej klucze. Dużo światła. W tym mieszkaniu jest bardzo dużo światła. Wyszłam na balkon. Pokój jest tylko jeden. Usiadłam na podłodze i wywiesiłam nogi za barierki. Papieros.
Idzie. Tępo wpatrzona w kierunek marszu. Poprawiła związane kosmyki włosów kładąc na ramię. Uciekały smukłe i wątłe pomiędzy jej palcami, aby opaść na dekolt. Paliła. To dobrze. To pięknie. Tak, była piękna. Z tą ziemistą cerą, podkrążonymi oczami. Weszła do mieszkania. Siedziałam tak jeszcze chwilę nasłuchując jej kroków. Urwały się. Odwróciłam się by sprawdzić, czy nie wyszła. Czy marzenie o niej nie było złudne. Jest, nie prysła jak bańka. Moja delikatna, lekka bańka mydlana. Stoi w tej swojej białej, luźnej podkoszulce, patrzy na mnie i wyczekuje trzymając ręce w kieszeniach luźnych czarnych spodni.
- Daj tą szmacianą torbę, powieszę ci. Zanim przyszłaś przykręciłam wieszak.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

E&I

Milczała. Oddychała ciężko ale miarowo. Za drzwiami było cicho. Czekała na to samo.
- Pukałaś?
Nawet nie drgnęła. Przygryzła usta, wstrzymała oddech i kiwnęła głową. Nie spojrzała na mnie.
- Na długo?
Cisza.
- Na długo chcesz wynająć?
Spojrzała z pretensją. Trzeba było nie pytać.
Echo otwieranych, starych, ciężkich drzwi rozległo się na klatce schodowej. Wyszedł jakiś przezroczysty chłopak.
- Razem?
Wzruszyła ramionami, ale nie była to odpowiedź. Weszła do środka i obejrzała się za mną. Stoimy już w środku, a ona milczy, siadamy - milczy.
- Nie rozumiem młodzieży. Wymagania są minimalne.
- Jakie?
- Minimalne.
- Ja...Pytam o konkrety.
- Żadnych imprez. Cisza nocna około pierwszej. Żadnych gryzoni i...porządek. Ja nie potrafiłbym żyć w brudzie.
- To wszystko?
- Tak.
- A cena?
Układ był prosty. Remont na własną rękę. Czynsz od zakończenia remontu. Cisza, spokój. Ma tu wspomnienia. Nie chce zapisywać mieszkania obcym, ale musi. Nie będzie żyć wiecznie, a nie chciał, żeby zmarniało przejęte przez państwo.
- Od 1 czerwca.
Umowa na pół słowa, ale zawarta. Podała rękę i wyszła pierwsza. Słowem się nie odezwała. Była zupełnie nieobecna, ale mówiła ciałem. Powieki drżały jej niespokojnie. Bawiła się pierścionkiem zakładając go i ściągając, zakładała nogę na nogę i zdejmowała. Chowała się w sobie. Powoli wodziła oczami za starym gospodarzem. Czarne, szklane oczy. Przykryte mgłą. Głębokie, ale wyblakłe. TO rzuca się w oczy najbardziej. Szła przodem.
- Chcesz mieszkać ze mną?
I przygryzienie wargi, spojrzenie w przeciwną stronę i delikatne kiwnięcie głową.
- Nie znasz mnie.
- Nie znałam.
No tak. Człowiek po 30 minutach w jednym pomieszczeniu przestaje być taki całkiem obcy.
- Mów mi Iza.
Podała mi rękę i wizytówkę. I zniknęła wychodząc z ciemnej bramy na ruchliwą słoneczną ulicę. Jej jasne, matowe włosy iskrzyły w promieniach. Ukradła mi duszę i muszę iść za Nią.