czwartek, 26 stycznia 2012

Prawazetki.

-Wiesz, kiedy siedzę tu sama myślę tylko o tym i tylko o tym myśleć nie potrafię. Ciągle słyszę jak się sama do siebie drę, że on, że naprawdę... A jednak tego nie czuję. Starałam się wiesz? Starałam się to poczuć, ale chyba nie umiem. Nie potrafię odczuć tego co się stało. I chyba powinno tak zostać. Wiesz jak się w ogóle poznaliśmy? Siedziałąm tak jak teraz. Tylko, że nawet nie wiem gdzie to było. Był ciemno i byłam sama. Opróżniałam butelkę. Najbardziej pamiętam tamte gwiazdy. To dla nich tam usiadłam...
-A dalej?
-A czy to ważne? Te gwiazdy... Ja sobie wtedy obiecałam wieczną wolność, że nigdy nikogo.
-Frankie...
-Ja jestem po to by być sama, ale moje serce wybrało jego. I wiesz co jest najzabawniejsze? Że ja wcale go nie chcę, żę ja go nawet nie lubię. Tylko ktoś sobie wymyślił, że będziem zawsze razem.
-Wierzysz w to?
-Ja bym dla niego nauczyła się latać.
-A on?
-A on dla mnie, uczy się nie spadać.

wtorek, 17 stycznia 2012

Prawazetki.

-Dzwoniłeś?
-Tak.
-Nie mogłam...
-Wiem. Wyjechałaś szybko. Ważne?
-Najważniejsze.
-Na długo?
-Na nie wiem.
-Brakuje mi ciebie.
-Odezwę się jeszcze.
Siedziałam na masce jej samochodu i sama nie wiem co my tu robimy. Ile to lat... A jednak. Zawsze się różniłyśmy. Ja nigdy niczego nie wiedziałam. Kim jestem, czego chcę, zawsze wiedziałam tylko co robić. I to najczęściej z cudzym życiem. Dlatego ja byłam tą co pomagała. Patrze na nią i się boję. Nie jest sobą. Sama nie wie kim jest. Zamieniłyśmy się rolami.
-Tatuaży ci przybyło.
-Przybyło.
-Minęło sporo czasu od kiedy wyjechałaś.
-Myślałam, że zawsze będziecie razem...
-Ta...
Patrzyłyśmy przed siebie paląc na zmianę tego samego papierosa.
-Masz kogoś?
-Czasami mam wrażenie, że to on ma mnie.
Wydawało mi się, że się uśmiechnęła. Aż tak dziwne? A może tak to właśnie powinno wyglądać...
-Dawno się poznaliście?
-Nie. Jest taki... ktoś. Wiesz, to chore. Aktor. Nie mam odwagi podejść, ale mam odwagę odrzucić.
-Jeżeli jest ktoś inny, to prawidłowo.
-Tylko, że ja nadal chodzę do teatru sama, i przyciągam jego wzrok, i...
Zawsze lubiłam góry. Takie same, niezmienne. Twarde. Ta różnobarwność zależna od pór roku.
-Ty nie jesteś zła, prawda?
-Nie, nie jestem.
Jest taka spokojna. Im mniej dzieje się na zewnątrz niej, tym więcej dzieje się wewnątrz. Ze mną przeciwnie.
-Ja tylko, chciałabym go zrozumieć wiesz? Ale tego chyba nie da się zrozumieć.
Szybko wytarła spływającą łzę, papieros.
-Nie jestem zła. Jestem rozczarowana. Nie jestem zła. Nie mam pretensji. Tylko, że już nie wiem kim on jest. Kim oboje jesteśmy.
Tym razem nie udało jej się złapać wszystkich uciekających kropel.
-Ja nigdy nie wiedziałam kim jestem.
-Jak to jest?
-Jak nie wiesz kim jesteś, to nie wiesz jak ci z tym.
-Czy ja jestem zazdrosna?
-Nie, ty jesteś zraniona.
Objęłam ją ramieniem. Nigdy nie widziałam jej takiej słabej.
-Wytrzymasz. Musisz.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Prawazetki.

Sama nie wiem dlaczego wybrałam góry. Nigdy nawet nie lubiłam schodów. Tu wszystko jest inne... Buty, cały rząd innych butów. Kupione. Gdzieś, kiedyś. Ważne, że moje. Nie wiążę z nimi żadnych wspomnień. Nie wiem nawet gdzie je kupiłam. Drogi... Nauczyłam sie przecież jeździć, i to terenowe auto. Wcale nie planowałam takich sytuacji, nie po to je kupiłam. Ja w ogóle niewiele z tego wszystkie zaplanowałam. Zaplanowałam za to wiele, wiele innych rzeczy, które się nigdy nie wydarzą.
I to powietrze jest jakieś inne. Chłodne, nieczułę. Nie pozwala mi się ogrzać w płucach.Papieros, papieros, papieros. Paczka prawie pusta, a ja nie zapmiętałam ani jednej myśli w trakcie palenia kilku, kilkunastu poprzednich papierosów. Człowiek podobno myśli cały czas. Prowadzi ze sobą wieczny monolog. Ja siebie nie słyszę.
Ciekawe, czy kiedy człowiek umiera to nadal słyszy swoje myśli. Może ja zwyczajnie umarłam.
I znowu nic. Coraz częściej milczę do siebie. Wariatka.
Wstaję do samochodu, szukam paczki za siedzeniem. Moja bransoletka. Zgubiłam ją kiedy... Nie, o tobie dziś nie. Zabieram papierosy, jednego odpalam od razu. W bagażniku powinnam mieć... Jest. Przytrzymuje papierosa ustami, rękoma szukam końca słuchawek. Siadam gdzie siedziałam. Słucham, bo cisza jest nie do zniesienia.
A jednak. Przyjechałam tu by się wyciszyć. Nigdy tu nie byłam. Jeśli nawet to nie pamiętam. Kiedy byłam małą każde ferie spędzałam w górach, a nic nie zapamiętałam. Oprócz chłodu.
Tych gór uczę się na pamięć. Majtam nogami nad przepaścią, ale sie nie boję. Siedzę bezpiecznie. Nie jest aż tak wysoko. Zakręt jednej z innych dróg. Nikt tędy nie jeździ. Ja nikogo nie widziałam...
Jestem głodna. Samochód, jedzenie. Domykam drzwi nogą i... Rękawiczki. Jedzenie, na siedzenie, schowek, rękawiczki, jedzenie, drzwi, siedze.
Siadam jak dziecko. Chciałabym być dzieckiem. Mama siłą wyższą, każdy problem kończy się wieczorem... I to siadanie skrzyżnie. Że mi już nie wypada...
Nakruszyłam. Podleciał kruk. Sypię jeszcze kilka okruchów i przypominam sobie historię o tym, że ptaków się pieczywem nie karmi, że pęcznieje im w żołądkach. Nie wiem nawet ile w tym prawdy, ale przezornie znowu ide do samochodu po ziarna. Sama nie wiem co i kiedy dokarmiałam, że je kupiłąm. Pewnie innego kruka. Wyrzuty sumienia za ich spęczniałe brzuszki musiały mnie już kiedyś do tego zmusić. Ptak próbuje poderwać się z pieczywem. Chwytam za pieczywo i zaczynam żałować. Zawsze bałam się ptaków. To ty, to ciebie nie przerażały kruki.
Sypię ziarno obok. Czy ty na mnie patrzysz rozumnie? Jedz, to lepiej smakuje. O dziwo puszcza kromke uporczywie trzymaną w dziobie i rusza w kierunku ziarna.
Boję się odezwać... Dawno nie słyszałam włąsnego głosu. Czy kruk jest dobrym rozmówcą?
Dobrym. Rozmowy roztaczane w mojej głowie, wybitnie interesujące.
I znowu siedzę pogrążona w słuchawkach, skrzyżnie, z rękami, rękawiczkami w kieszeniach. Tępo patrze na nie, czy góy da się zapamiętać? Czy może właśnie chodzi o to żeby nie... Żeby do nich wracać, żeby tęsknić. Żeby obraz o nich nie wystarczył. Więc może ona jest twoją górą. Nie możesz jej tak zwyczajnie zapmiętać lub zapomnieć. Będziesz do niej wracać.
Papieros. Co ja zrobię kiedy już będzie ciemno? Skoczę w dół. I sama siebie żartem rozbawiłam. Nawet się przez chwilę do siebie w środku śmiałam. Czarny humor.
Co ja zrobię kiedy już będzie ciemno? Papieros.
Gaśnie płomień zapalniczki i czuję czyjeś objęcia i wyjmowane mi z uszu słuchawki.
-Już z tobą jestem. Mówiłaś, że to niedaleko. Myślałam, że pieszo...
-Dobrze, że jesteś.
I płakałam. Kołysząc się obejmowana od tyłu. Wymazuje na bieżąco wszystko, bo nie umiem etapami. Zapomniałam na co czekam. Wiedziałam, w środku wiedziałam, że przecież tu idzie. Wydawało mi się, że to było blisko od tego miasteczka, ale wymuszony brak pamięci krótkotrwałej...
-Ciesze się, że jesteś. Nie miałąm kogo...nie wiedziałam. Chciałam ciebie... Ja...
-Cii, ciicho... Już dobrze. Do więzienia pójdziemy jutro.
Siedziałyśmy tak jeszcze długo. Była matką, była siostrą, była bratem. Była rodziną. Sklejała zawsze i wszystko co się aktualnie rozpieprzało. Wiedziałąm gdzie dzwonie. To jedno wiedziałam. I jak już było ciemno. Koce na rozkładane siedzenia. Ze strachem, pośpiesznie zamykane drzwi od wewnątrz i kończenie jednej z wielu rozpoczętych i nierozpoczętych butelek. Wielu łez. Dobrze, że jest. Ona zawsze była.

piątek, 13 stycznia 2012

Prawazetki.

Siedzimy niedaleko od siebie. Na przeciwko, a nie obok jak zwykle siadaliśmy. Można by się tłumaczyć możliwością patrzenia na siebie, gdybyśmy patrzyli. Zastanawiam się długo, czemu? Odpowiedz chociaż na jedno, no nie milcz tak! Zadaję ci tyle pytań, ale żadnego nie potrafię na głos. Domagam się odpowiedzi, ale nie odpowiadaj. Boję się odpowiedzi, których możesz mi udzielić. Daję ci czas na lepsze dopracowanie kłamstw. Podnoszę, przechylam, odkładam filiżankę delikatnie na spodek, ale stukam pod koniec, by przerwać ciszę. Udaje się na chwilę spotkać naszym oczom i nie wiem czyje są bardziej rozbiegane. I uciekam w posadzkę kawiarni wierząc, że znajdę tam odpowiedzi na wszystkie pytania. Czemu ty milczysz? Powiedz coś, kurwa, powiedz no!
Gniew ustępuje fali nawracających się uczuć. Powracają, jak przewinięty do początku film, zdarzenia. Nie, niech to mnie zostawi. I nagle znowu głucha cisza. Czuję jak tonę. Wszyscy poruszają się bezgłośnie. Czuję się obserwowana i przezroczysta jednocześnie. Odnajduję jedyne zwięzłe pragnienie w tych sprzecznościach. Nich ktoś to skończy, zatrzyma ten cały żart. Zatrzymaj to, człowieku. Powiedz coś, odwołaj to. Nie męcz mnie już. Nie przypominam sobie nic czym ostatnio mogłam zasłużyć na taką nauczkę. Ty milczysz. Siedzisz cicho uciekając ode mnie wzrokiem. Nie pamiętam, czy w ogóle coś mówiłeś od wczoraj... A, racja, mówiłeś. Powiedziałeś przepraszam. Ale... Milczysz nadal, nie śmiejesz się, nie drwisz ze mnie, że dałam się naiwnie nabrać. Przepraszasz mnie ciągle i ciągle od nowa tym swoim zabiedzonym spojrzeniem. No przerwij to! Krzyczę. Nie przerywasz. Ja nawet ust nie rozchyliłam w celu wydobycia dźwięku, ale ty słyszałeś o co proszę.
-Przecież byliśmy wyjątkowi, przecież dałam ci wszystko.
-Jesteśmy.
-Nie, już nie jesteśmy.