wtorek, 18 października 2011

Prawazetki.

-Jesteś tam?
Słyszę jak oddycha. Pytam rutynowo, żeby wiedzieć, że jest tez duchem.
-Jestem.
-Ja chciałem tylko... Kim jesteś dzisiaj?
Wiem, że mi nie odpowie. Sama nie wie. Znam ją lepiej niż ona sama. Tylko nie wiem po co, bo przecież nie na tym to powinno polegać. I z góry wiem, że dzisiaj też mnie nie pokocha, ale wierzę. Próbuję za każdym razem tak samo, tylko siły mam mniej. Czekam na cokolwiek co powie. I łapie się na tym, że za każdym razem kiedy czekam na jej słowa modlę się, by tym razem były inne. Odkładam telefon na poduszkę i daję na głośnik. Bądź moja, no bądź. I dzisiaj też nie będzie. Odpalam papierosa i słucham, jak oddycha. Czasem kiedy milczenie trwa dłużej słucham jak śpi. I ona nie jest znudzona. Ona jest zmęczona nadmiarem siebie w tej ciszy. I kiedy zamkne oczy widzę jak kona przy tej słuchawce, jak cierpi przy każdym połączeniu odbieranym ode mnie. Jeszcze ani razu nie odrzuciła. Nie rozłączyła się. Zawsze odbiera. Ona chyba nawet uczy się siebie dzięki mnie.
-Będziesz dziś moja?
-A dziś? W co się bawimy?
I przypominam sobie, że ona przecież nie wie, że czekam. Czekam, aż siebie samą pozna.
-Taki żart.
A ona nie pyta dalej, tylko wije się we własnym mieszkaniu przytłoczona nadmiarem siebie. Czasami, w tej ciszy, zamykam oczy i wyciągam rękę. I czekam na ciepło jej dłoni, które jeszcze nie nadeszło, ale musi. Przecież nie może tak po prostu coś mną owładnąć, kazać czekać, kazać trwać, nie dając ukojenia, nie żegnając mnie czymś. Bo póki ona jest, to coś każe mi czekać... I to samo coś nie pozwoli jej odejść. Bo splotło gdzieś w planach nas. Tylko nikt jeszcze nie wie jak, bo jej jest w niej za dużo. Bo jest dla siebie samej toksyczna.  Bo nie ma na nią antidotum, bo jest swoją trucizną.

1 komentarz: