piątek, 23 września 2011

A

Mogę nawet powiedzieć, że te koronkowe majtki i rozciągnięty podkoszulek, z którego wymyka się pierś są żałobne, bo  czarne. Więc nie zabiłam klimatu stypy odbywającej się w salonie. Może nawet nikt mnie nie zauważył... Prawie nikt. Whiskey... Gdzie, ona jest? Przecież powinna być w lodówce. Zawsze była. W szafce. Tak też może być. A lód?
-Panno Amelio!
Aż podskoczyłam i mało nie zaksztusiłam się pijąc z gwinta i poszukując lodu w zamrażarce. Odwróciłam się powoli i jak wypadało dystyngowanie.
-Tak?
Nigdy nie chcę zrozumieć dlaczego wszystkich mężczyzn wprawia w zakłopotanie ta sama zdezorientowana mina.
-Paaanno Aamelio...Chodzi o to, żę...
-Taak...
-To nieprzystoi.
-A to dlaczego?
-Ponieważ i panienka powinna cierpieć lub chociaż udawać przed żałobnikami. Klasa...
-Która?
-Nie, nie. Ja mówię o...
-Tak wiem, pytałam raczej o to czyja.
-Panienki klasa nakazy...
-Ja klasy nie muszę posiadać. Wsytarczy mi nagość.
Znalazł się i lód. Ruszyłam schodami do góry pozostawiając lokaja mojego ledwo zmaarłego gospodarza samemu sobie w kuchni. Połowę zawartości butelki wypiłam jeszcze zanim napełniłam szklankę. Lód prawie się rozpuścił...
-Nie jesteś zbyt rozmowna...
To tak dla zasady. I dla tej samej zasady zasady łamać nie zamierzam. Nie dla niej, gdy tylko przestanie być naga i stanie za drzwiami, zapomnę nawet, żę było inaczej.
-Aaamelio! Aamelio!1 Aaamelio powiedz cokolwiek! Cokowliek do mnie! Powiedz to Ameelio! Powiedz, że mnie pragniesz.
Wiła się na łóżku wynucając moje imię. To nie jest regital, a moje imię nie jest piosenką. Zwariowała.
Wyszłam już nawet bez szklanki, dopijając to co zostało w butelce. Tam nikogo b yć nie powinno. Weszłam ostrożnie do pokoju naszego biednego nieboszczyka... Hmm... Wszędzie są dość staromodne notatniki. Czego mogłam się spodziewać po szlachetnie urodzonym pisarzu, mieszkającym w bardzo stalej, znakomicie utrzymanej wilii z starszym niż ten dom lokajem i pokojówką z białym fartuszkiem przewiąznym w pasie, na czarnej kiecce  i ze zmiotką...? Były ponumerowane.. Zacznijmy od dwójki.
Nie żartował. Nie żartowałam. Właściwie, nigdy nie mówiłam tego naprawdę, ale miałam rację. Pisał. Pisał o mnie, codziennie, o każdym dniu bardzo dokładnie. Nie o dniu, a omnie. Widział mnie dokładniej niż ja sama siebie. Może dlatego, że byłam pijana?
-Co czytasz?
Objeła mnie od tyłu nowa Madonna.
-Przynieś mi whiskey.
O tym, że to będzie ostatnia rzecz jaką zrobi w tym domu powiem jej później. Gdzie jest ta jedynka...em, jest. Dowiedzmy się, czy konał od początku. Może Madonna zostanie, by zśpiewać mi 'Kostucho'.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz